7 listopad 2013

Udaję, że nigdy nie słyszałam o najromantyczniejszym mieście w Europie, o wszystkich artystycznych duszach, błąkających się po ulicach. Syndromem paryskim– o który wszyscy mnie po tych pięciu dniach pytają- niech martwią się Japończycy. My każdy dzień zaczynamy od Edith Piaf, bagietki z dżemem i kawy, która jak na lurę z automatu, całkiem smaczna jest; ruszamy z placu Bastylii, gdzie nieopodal mamy swój ascetyczny pokój z trzema łóżkami i słabym oświetleniem.

Byłam już kiedyś na południu Francji, ale pamiętam tylko fascynację zupami-kremami z okolic Nicei. Do dzisiaj mi zresztą zostało. Strasznie ulotna ta pamięć- stąd zapiski, zdjęcia i co-tylko-jeszcze; boję się, że dzisiaj ta podróż oczywista, za dziesięć lat w ogóle nie będzie pamiętana. To tylko pięć dni i obawa, żeby dobrze je zagospodarować. To tyle, aby zorientować się w budowie miasta, jego architekturze, poczuć klimat i sprawdzić co dobrego dają na ulicach, a wieczorami popatrzeć w okna kamienic z mieszkaniami o wysokich sufitach, w których książki piętrzą się na regałach. Ile ja bym dała! Niejedno takie widziałam i przyklaskuję temu bardzo, sama chcę takie.
Louvre
Moulin Rouge
Sacre- Coeur
I. BOULANGERIE
Powtarzam to słowo za każdym szyldem. Jest dźwięczne i smakowite, do tego mój pierwszy krok we francuskim. Nie mogę się oprzeć półkom pełnym świeżego pieczywa, skubię bagietkę i chcę spróbować wszystkiego. Absolutnie rozpływam się z powodu croissantów z migdałami, z dodatkiem nutelli też dają radę, choć cenę mają porażająca. Ta tona kalorii to wydatek około 3 euro, ale kto by tam.
W każdym bądź razie mój organizm z owsianki z chęcią przestawia się na dietę bagietkowo- serowo- winną. Delicje.
Jeśli przy wątku jedzeniowym jesteśmy, to z kolei uliczne crepes z cytryną w niczym nie przypominają tych smażonych przez Julie, Flo i Charlotte z wieczorka pożegnalnego w Mariborze, kiedy cienkie i skropione cytryną, z odrobiną cukru smakowały po prostu wyśmienicie. Te z Pól Elizejskich są suche, bezsmakowe i potraktowane płynną cytrynką, którą za dziecka dolewało się do herbaty. Obrzydlistwo.
II. ŻYDOWSKIE FALAFELE
Do dzielnicy Marais, zabiera nas po raz pierwszy ag. Trafiłyśmy na najgorszą pogodę, bo wiatr hulał i padało, nici z żydowskich kebabów jedzonych na krawężniku. Zamiast tego kryjemy się w bramie i pochłaniamy nasze przysmaki z ciecierzycą, co absolutnie nie zmienia ich smaku. Pędźcie po nie na rue de Rosiers z apetytem, tam żydowska kultura i dobre jedzenie czekają.
III. PARYŻ NOCĄ
Nocą wszystko wygląda inaczej, dlatego posilamy się w hostelu i ruszamy na spacer- prawdopodobnie jeden z dłuższych w moim życiu… docelowo ma być wieża Eiffla, z małymi przystankami po drodze. Pierwszy pod Notre Dame, gdzie razem z tłumami gapiów obserwujemy ulicznego artystę. Na rue de Huchette z kolei zgarniamy jeden z budkowych przysmaków na drogę i całe szczęście, że nie wiemy o trzech godzinach marszu, które przed nami i spokojnie zmierzamy ku zachodniej części Paryża. Tam tona żelastwa za dnia, w nocy zamienia się w mieniąca choinkę. Z butelką czerwonego wina ma to nawet swój urok.
IV. WARTO ZAJRZEĆ
na targi staroci,
które ciągną się wzdłuż całej ulicy: od placu La Republique w stronę cmenatrza Pere Lachaise.
w niedzielę
zaobserwować jak Francuzi tłumnie zmierzają do kina czy teatru;
albo buszują w księgarni nieopodal katedry Notre Dame. Mała, prawdopodobnie klimatyczna, bo trudno dostrzec w niedzielne południe, kiedy ruch wahadłowy z powodu ilości klientów obowiązuje. Rzucam okiem, bo mi duszno, książek dużo, wszystkie pachnące i kuszące, choć w tej walucie nie do kupienia.
Z INFORMACJI PRAKTYCZNYCH
imigrantów okrutnie dużo. Za dnia sprzedają breloczki, figurki i parasolki na niepogodę, a w nocy zmieniają towar na nieco bardziej luksusowy i alkoholowy. Na polach Marsowych i Elizejskich trudno się od nich opędzić, i wiem, że nieładnie, niekulturalnie i każdy orze jak może, ale na boga: to tak zatruwa wszelki spokój i ład.
To jest ta prawdziwa strona Paryża: miasto jak każde inne, pełne turystów, pracowników, imigrantów i mieszkańców. Zatłoczone, zakorkowane, z bardziej lub mniej zadbanymi miejscami. Otoczyła je pewna legenda, z którą teraz sam musi się zmagać. Nie należy mu dokładać ciężaru i spodziewać się tych wszystkich ekranowych ochów i achów, a podejść do tematu bardzo wyrozumiale i jednak z przytomnością.
Jedźcie po te migdałowe croissanty, WARTO.
Ja chcę do bardziej francuskiej Francji, Paryż to tylko początek.
PS. W telegraficznym skrócie:
Paryż, Paryż… 🙂 Jak wszystko, ładnie wygląda na twoich zdjęciach…. i na tym blogu. Delikatnej krytyce się nie dziwię, biorąc pod uwagę że rodowici Francuzi sami podchodzą do tematu Paryża z rezerwą i sporą dozą, często niedelikatnej krytyki… 🙂
Ja znam kilku Francuzów, ale z południa, więc ich podejście jest porównywalne do tego, jakie reprezentują Ślązacy w stosunku do Warszawiaków. W tym stereotypowym ujęciu oczywiście.
Ja mam znajomych na zachodzie (okolice Nantes) Paryż dla nich jest przereklamowany i uwielbiają swój region…. Paryż jak każda stolica.. zabiera ogromne środki finansowe z podatków płaconych przez wszystkich obywateli.. pewnie to za tą sprawą „reszta” jest krytycznie nastawiona do stolicy. Nie zmienia to faktu, że Warszawa jest zwyczajnie brzydka.. 😀
O nie, nie, akurat warszawa jest wyjątkiem, ja ją bardzo lubię i życzliwie wspominam, może nawet życie bym z nią związała. Prędzej niż z Paryżem w każdym bądź razie.