Przyjeżdżamy z planem zobaczenia miasta w ciągu przedłużonego weekendu i to bez zadyszki. Zwiedzanie zaczynamy ciemną nocą, kiedy wszyscy jeszcze śpią i miasto dopiero się budzi (więcej wstającego słońca). Jeszcze ciemno, mało co widać i że akurat trafiliśmy, to zaglądamy po zapas papryki węgierskiej do centralnej hali targowej, żeby później krok po kroku na wzgórze Gellerta się wspiąć. Trochę nam zeszło na starym mieście Budy i późno dobre śniadanie w Kave Muhely (Fö utca 49) zjedliśmy. Jeszcze w południe cieszymy się na to słońce, które nas tam spotkało i towarzyszyło po stronie Pesztu, gdzie parlament, bazylika i nasze zacisze w gwarnej dzielnicy żydowskiej, tuż przy głównej synagodze. To też nieopodal popularnej kazinczy utca, gdzie życie wieczorem gwarne i wesołe. Prosto jeszcze popularną aleją Andrassy’ego można dotrzeć do Lasku Miejskiego, po drodze mijając Dom terroru (akurat w remoncie). W tym Lasku słynne termy, wielkie lodowisko i zamek Vajdahunyad.
W styczniu jesteśmy jedynymi lub nielicznymi turystami. Nikt w drogę i obiektyw nie wchodzi.
Be First to Comment