MEKKA PLAŻOWICZÓW
Batumi to trochę polskie Międzyzdroje, trochę ruskie Las Vegas i oferuje wszystko co każdy przeciętny kurort: morze, plażę (kamienistą), promenadę ciągnącą się wzdłuż wybrzeża i oczywiście dużo turystów. Do Adżarii Gruzini, a przede wszystkim Rosjanie przyjeżdżają na wakacje. I to raczej nie jest cichy i spokojny urlop nad Morzem Czarnym. Batumi to gwarne miasto i trzeba dobrze się naszukać, żeby znaleźć jakiś zakątek dla siebie. Plaża za dnia może zatłoczona nie jest, ale pełna. Wieczorem z kolei, kiedy tylko upał opadnie, ludzie porzucają leżaki w hotelach i wypełzają na promenadę. Karuzele, gry i inne rozrywki uliczne powodują niesamowity hałas. Kiwaliśmy trochę głowami raz chcąc, raz nie chcąc tam jechać, ale ostatecznie postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy ten folklor, o którym nam jeszcze w Mestii opowiadali.
DOJAZD
Przyjechaliśmy z Mestii marszrutkami (nawet trzema), ale ten przejazd kosztował mnie tyle nerwów i stresu, że do Tbilisi wróciliśmy już pociągiem. Najpierw jeszcze w Mestii Nino Ratiani zadzwoniła do znajomego, żeby zabrał nas do Batumi po drodze z jej pensjonatu, który znajduje się przy wjeździe do miasteczka. Miło z jej strony, ale jak tylko zobaczyliśmy ten rozklekotany wóz, to od razu pożałowaliśmy, że nie poszliśmy na rynek, skąd odjeżdżają nowe busy. Blisko osiem godzin jazdy było przed nami, a każdy wie jak mdli od smrodu starego pekaesu, nie trzeba tłumaczyć. Kierowca zjeżdżał z gór jak szalony, przystając co jakiś czas, bo Gruzince na przednim siedzeniu robiło się niedobrze. Już nie pamiętam jak mocno, ale zagryzałam zęby, żeby to wszystko pomyślnie się skończyło.
Gdzieś po godzinie pierwsza niezapowiedziana przesiadka do busa, który też z Mestii jechał. Bus był nowy, czystszy i jakby bezpieczniejszy. Dopiero później okazało się, że kierowca jeszcze bardziej szalony. Kto by przed zakrętami hamował, bo na pewno nie on. Co najwyżej nogę z gazu zdjął, żeby czasem zbyt dużo na prędkości nie stracić. Rosjanka leżała na siedzeniach, żeby nie patrzeć, Azjatki czasem popiskiwały, a prawdopodobnie Słowak powtarzał ze swobodnym uśmiechem, że wariaci, że nieodpowiedzialni kierowcy. Bałam się nie na żarty, gdy przy pewnym zakręcie moje siedzenie nie wytrzymało siły nacisku i się naderwało, windując mnie do poziomu podłogi i zrzucając w przejście. Kierowca tylko spojrzał w lusterko, czy wszyscy cali i jechał dalej. Dopiero na najbliższym postoju w kiosku w kolejce po batonik na wzmocnienie pytał co się właściwie stało, bo on nie panimaju.
Szczególnie daleko z nim też nie ujechaliśmy, bo w okolicach Poti zadymiło się od tej prędkości w silniku. Kierowca otwarł tylko maskę, powiedział, że maszyna jest kaput i kazał się przesiąść do trzeciej marszrutki, którą dotarliśmy na miejsce. Wysiedliśmy trochę za wcześnie, bo już przy nowym dworcu kolejowym i do centrum miasta mieliśmy kawałek, ale miasto nie jest takie znowu ogromne, żeby nie dało się go na piechotę przejść.
Pociągi z Batumi do Tbilisi są nawet tańsze i wygodniejsze niż busy. Odjeżdżają ok. 8 rano. W pierwszej klasie bilet kosztuje 25 lari, w drugiej 18 i te droższe idą jak świeże bułki, więc trzeba się zaopatrzyć wcześniej. Przy czym druga klasa jest równa polskiemu TLK, naprawdę nie ma na co narzekać, a trochę spokoju człowiekowi przybędzie.
ARCHITEKTONICZNY MISZMASZ
W samym mieście są szklane wieżowce, nowoczesne kasyna, trochę ładnych kamienic i blok na bloku (ten w centrum, którego balkony pomalowane są według kolorów tęczy – ktoś miał rozmach). Ładne obok brzydkiego, nowe obok zrujnowanego. Samo centrum jest odrestaurowane. Na włoski wzór zbudowano Piazzę, która jest właściwie zespołem droższych restauracji. W części targowej, gdzie mieszkaliśmy po taniości, znajduje się bazar, sklepy i handel hula. Tam trochę zwyczajnego i mniej turystycznego życia widać, a co za tym idzie biedę i ludzi przyglądających Ci się bacznym wzrokiem, nieco ciekawskim może trochę zazdrosnym, bo widzą, że przyjechałeś z daleka.
POZA ŚCISŁYM CENTRUM
EAT OUT: HEART OF BATUMI
Gen. Mazniashvili 11, Batumi
TU SŁOŃCE ZACHODZI NA PASTELOWO
Po tym mieście dobrze jest się powłóczyć. Nie jest wyjątkowe, wręcz przeciętne, niezorganizowane i zagospodarowane kompletnie bez planu. Tak jakby każdy mógł tutaj budować co chciał, gdzie chciał i w jakim tylko stylu mu się zamarzy. Ale może tym ciekawiej wpaść i zobaczyć jak się tutaj urządzili. Nie jest też tanie, natomiast zadowolić może tych, dla których europejskie plaże są zbyt drogie, a komfort nie najistotniejszy. Takim może się tutaj spodobać.
Be First to Comment