12 listopad 2013
Już na lotnisku witają nas automaty do gry: chyba dobrze trafiliśmy. Przemarznięci za sprawą klimatyzacji, trochę zmęczeni, do tego zegarek znów nam przestawili trzy godziny do tyłu. Niby na plusie, ale wahania czasowe są częste i znaczne, a koniec końców i tak przyjdzie nam oddać te godziny. Po przekroczeniu progu lotniska gorące powietrze bucha nam w twarz. W okolicach północy są trzydzieści trzy stopnie, jeden terminal od drugiego dzielą kilometry pokonywane autobusem, a my spieszymy na tropicana avenue, gdzie w prawdziwym przydrożnym motelu czeka już na nas A. 10$ za nocleg, w tym śniadanie warte 6$ (hash browns, jajka, tosty). Zarabiają tutaj na hazardzie, bo na pewno nie na noclegach, które są bardzo tanie, nawet w luksusowych hotelach. Na schodach spotykamy parę Amiszów i trochę mi głupio, że tak się gapię, ale są jak wycięci z mojego licealnego podręcznika do angielskiego.
Krótki spacer po okolicy. To co wokół nas niezbyt trudno opisać: p u s t y n i a. Na niej wybudowane autostrady i postawiona makieta z piramidami, hotelami o niezliczonej ilości pięter, a wszystko wygląda tak, że tylko tknąć palcem i zawali się jak domino. Ktoś zmiksował wszelkie kultury, miasta, zabytki, podświetlił neonami i zapchał turystami. W południe nie jesteśmy w stanie ruszyć się dalej niż 100 metrów od motelu, bo powietrze tak gorące, że trudno złapać oddech. Zapijam zieloną mrożoną herbatą w takim tempie, że prawie nie czuję jej smaku.
Wieczorem przeciskamy się przez tłumy (głównie azjatów) i chwalimy pana, że nie skusiliśmy się na spacer z chińczykami, z którymi kolejnego dnia pojedziemy do Wielkiego Kanionu. W turystycznych szortach i przepoconych koszulkach średnio wpisujemy się w klimat kasyn. Nie trudno odróżnić turystę od stałego bywalca. Eleganckie panie w czarnych sukniach, z kieliszkiem szampana w ręku kręcą się wokół stołów do ruletki, jak tylko głębiej zapuścić się w kasyno. My tylko przemykamy, nie mamy zbytnio tam czego szukać.
Kolejnego dnia śpimy w hotelu Circus, Circus. To cały kompleks, z centrum handlowym i karuzelami włącznie. Przejście z jednego końca na drugi zajmuje dobre dziesięć minut, schodów ruchomych jest więcej niż na polskich dworcach i lepiej się nie zgubić, bo można wpaść we frustrację jeszcze zanim dotrze się do własnego pokoju.
13 listopad 2013
Chciałam wypróbować swoich sił w kasynie, s k o r o już tu jestem, ale paraliżuje mnie myśl, że mogłabym ciężko zarobione pieniądze stracić w ułamku sekundy i nie dostać nic w zamian. PO CO. Nie odnajduję się tam i jedyne co mnie interesuje, to obserwowanie ludzi: z jaką pasją i zaangażowaniem wrzucają kolejne monety, klikają w kilka przycisków na automacie i nie wiem co oni myślą. Że szczęście steruje tym, co im się wyświetli? Może steruje, licho wie.. Chcą wygrać czy zabić czas? Zaskakujące jest to, że większość z nich to starsi ludzi, w wieku emerytalnym.
Chociaż pewne rzeczy mnie zachwyciły: jak ten widok. Ustalając plan podróży nikt się nie zastanawiał czy powinniśmy się zatrzymać w Nevadzie czy nie. Chcieliśmy być wszędzie, zobaczyć wszystko. Tak więc patrzę z rozdziawioną gębą, czuję się taka tyci- tyci wobec tego co dostrzegam. Tylko przeszkadza mi ciągłe ocieranie się o szalejące tłumy: po dwóch dniach jestem przytłoczona i zmęczona, mam w głowie nieustający szum.
Życie nocne kwitnie, ludzie szaleją do białego rana. Chyba w żadnym innym miejscu czas tak nie przecieka przez palce, kompletnie traci się poczucie rzeczywistości. Wszędobylskie bogactwo: tu nawet mc’donald wygląda jak luksusowa restauracja. Woda po raz pierwszy jest tańsza na stacji benzynowej niż w spożywczym, dlatego za radą pana taksówkarza z przystanku (umknęło mi jego imię, shame on me) zaopatrujemy się w większą ilość. Rady dotyczące bycia uważnym i roztropnym, bo Miasto Grzechu wciąga i potrafi zmarnować życie- na nic się nie przydały. My studenci z pustymi kieszeniami nie mamy nic do stracenia.
To miasto nie uznaje innego trybu życia jak nocno- imprezowy, więc jak pojedziecie to have fun, bo inaczej się zamęczycie.
Las Vegas to chyba miejsce, które jest ucieleśnieniem twierdzeń, że „wszystko jest dla ludzi” oraz „że wszystkiego w życiu warto spróbować” 🙂 To miasto to daje… ale pewnie odnosiłbym będąc tam to samo wrażenie co Ty…. To coś nie dla mnie! 🙂 Super! Super blog.