Ta bardziej jadłodajnia niż restauracja „u Alika” w Suwałkach to mała rodzinna kuchnia. Brak w niej tak popularnego ostatnio surowego skandynawskiego wystroju z ikei (w którym sama czuję się zresztą świetnie). Podają lokalne potrawy: beremecze i kibiny, o których ja pierwszy raz słyszę. Wszystkie dania przedstawiono na zdjęciach w menu, co znacznie ułatwia wybór niezorientowanym klientom. Jest domowy kompot i czarna turecka kawa dla śmiałków. Karmią do syta i za bardzo przystępną ceną (12 zł za kibina i beremecze?). Jedzenie może nie jest szaleńczo wyśmienite, ale smaczne i dostosowane do ceny. Tylko lepiej zarezerwować sobie wcześniej miejsce, żeby nie odejść z kwitkiem, bo pomieszczenie jest ciasne i stolików w nim jak na lekarstwo. Dla tych co szukają domowego, pożywnego jadła to będzie idealne miejsce.
Drugiego dnia poleca się „Kalinka” w Rutce Tartak.. Co prawda, wygląd początkowo odstrasza: pusta i wyziębiona, typowo weselna sala, w której o godzinie osiemnastej nie ma ani jednego gościa. Po krótkim wahaniu i machnięciu ręką na znak ‚niech będzie’, zamawiamy (uprzednio wypełniając ankietę o istotności lokalnej kuchni). Jedzenie podają błyskawicznie i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu jest przepyszne! Koniecznie trzeba spróbować kartaczy, przypominających trochę nasze śląskie pyzy z mięsem.
Na podlasiu kuchnia jest tłusta i ciężka, ale biorąc pod uwagę temperaturę, żołądek przyjmuje je z ulgą.
Na deser
sękacz ze stoiska w Stańczykach
mrowisko – ciasto smażone na głębokim tłuszczu obficie polane miodem, posypane makiem
ze stoiska w Wigrach
Be First to Comment