Jedyny dzień w Trapani zaplanowałyśmy bardzo turystycznie. Nie znałyśmy tam nikogo, kto by nam wytyczył trasę i powiedział, gdzie najpierw warto się kierować. Błądziłyśmy między portowymi uliczkami od jednego brzegu morza do drugiego i to my dziwiłyśmy się, że już przed wyjazdem odradzano nam Trapani, a później tak Ci z Palermo jak i wschodniego wybrzeża Sycylii dziwili się naszemu zachwytowi. Według nich w Trapani NIC nie ma. My znalazłyśmy mnóstwo pięknych widoków, spokoju niezakłócanego przez innych turystów i chłodzącego te czterdzieści pięć stopni wiatru. Naprawdę zadowalające to nic.

Ten poranny widok z balkonu zawdzięczamy jedynie włoskiemu nieogarnięciu, bo jak można się było spodziewać: gospodarze o nas zapomnieli. Oczywiście pomyliły im się daty. W każdym bądź razie po tym jak udało nam się dodzwonić do całodobowej recepcji, przyjechała do nas. Cała rodzina. Z dziećmi. Sprzątać nasz pokój, który okazał się być bez bieżącej wody, więc zamieniono go na dwupiętrowy apartament małżeński. Krzywda nam się nie stała.
Mura di Tramontana
Samo Trapani jest bardzo małe. Można pozwolić sobie na długą poranną kawę nie tracąc wiele ze zwiedzania. Ceny na przeciwko katedry San Lorenzo czy urzędu miasta nas nie zabiją. Nasze pierwsze odważne próby włoskiego i radości, bo zrozumieli. TURYSTKI.


Erice
Po południu suniemy kolejką linową do położonego w górach Erice. W drodze możemy wzrokiem objąć całe Trapani, cieszyć oczy widokami i zobaczyć jaka ta Sycylia słońcem spalona. Wyprawa w sam raz na popołudniowy niedzielny spacer. A że my na wakacjach, to każdy dzień jak niedziela.
Wieczorem z Porto Trapani do Palermo, gdzie czeka na nas Alberto, włoch z krwi i kości.
Be First to Comment