Bralczyk z Miodkiem i Markowskim gawędzą o zagwozdkach współczesnego języka polskiego. O tym jak mówimy, a jak powinniśmy i dlaczego Urbański w Milionerach mówi do Pana Zbyszka per Zbyszku. Po tej lekturze strach cokolwiek napisać, żeby nie wpaść w sidła nagminnie powielanych błędów i utartych powiedzeń.
Trudno teraz o ładną polszczyznę i staranność w mowie. Faflamy, skracamy, przeinaczamy. Rozmawiając- wyrzucamy słowa z prędkością pocisku, a wysyłając smsy- ilość znaków przedkładamy ponad ich jakość. I owszem, chociaż psychologicznie byłoby to nie do zniesienia, gdybyśmy czasem nie mogli powiedzieć weź se to i daj mi spokój, to jednak w dobie nowinek technologicznych, które mają ułatwić nam komunikację- a niejednokrotnie tylko ją utrudniają, czynią niezrozumiałą i powierzchowną- może moglibyśmy większą uwagę przywiązywać do tego co i w jaki sposób mówimy. Szczególnie, że istnieją pewne obszary życia, w których nasz język automatycznie niejako powinien stawać się formalny. Tymczasem nie rzadko wyrażenia ze sfery języka potocznego przenoszą się na obszar stricte formalny, w którym nie ma dla nich miejsca.
Nakładem Agory ukazał się ten nieforemalny przewodnik po współczesnym języku polskim: Wszystko zależy od przyimka. Poleca się osobnikom w każdym wieku, niezależnie od upodobań i preferencji. Panowie w sposób fachowy- ale jednocześnie przystępny- tłumaczą bez zbędnych wywodów, których przez lata w szkole wszyscy słuchać musieliśmy, językowe zawirowania, naleciałości i sezony na używanie pewnych wyrażeń (istna masakra). O tym dlaczego na północy kurna, a na południu kuźwa i jak angielski wchodzi nam z buciorami w rodzimy język opowiadają trzecj fachowcy w trakcie luźnych wydawałoby się rozmów, nad którymi jednak czuwa redaktor Sosnowski.
Całość upstrzona jest licznymi angedotami i wzajemnymi docinkami naukowców, którzy z polskiego użytek potrafią zrobić jak mało kto. Ostatecznie nie liczy się co chcieliśmy powiedzieć, ale jak zostanie to odebrane. Niby podstawowa funkcja języka: komunikacyjna, a bywa, że w natłoku źle dobranych słów trudno jest nam się porozumieć.
Dialogi są tu na najwyższym poziomie. Zwłaszcza językowym.
To wszystko przez bombardujący nas każdego dnia natłok informacji i wszechobecny pośpiech sprzyjający bylejakości. Trudno na co dzień być ostoją językowego spokoju i hołdować poprawności w mowie i piśmie, tym bardziej, że jej precyzyjne i bezbłędne stosowanie jest trudne nawet dla naszych krajanów (nawet, hehe, ustawodawca ma czasem z tym problem). Panom filologom-naukowcom pewnikiem łatwo przychodzi dywagacja w tym przedmiocie, niemniej szaremu obywatelowi często brakuje energii i czasu na poprawną polszczyznę.
A naleciałości angielskie istotnie są paskudne, niemniej moim skromnym zdaniem póki nie wyłażą one ze sfery biznesowego żargonu na grunt prywatnych rozmów, pogaduszek i scysji, to chyba nie w nim nic złego.